GIZ_uchukr (9).jpg

Excluded

 

EXCLUDED

Projekt "Excluded" ("Wykluczeni") powstał w roku 2015. Na przestrzeni 4 miesięcy odwiedziłem kilka Ośrodków Dla Cudzoziemców rozlokowanych w różnych lokalizacjach w Polsce. W ośrodkach skupiłem się na wywiadach i rozmowach z mieszkańcami Ukrainy, którzy uciekając przed wydarzeniami wojennymi w Donbasie dotarli do Polski.

 
 
 
 

Utracone dzieciństwo


Nadia ze łzami w oczach opowiada o rodzinnej Gorłówce, w której pracowała jako przedszkolanka i nauczycielka gry na pianinie. Kolejne zdania przeradzają się w szloch, musimy chwilę odczekać zanim będziemy mogli kontynuować. Mówi o miłości do swoich córek, o tęsknocie do domu i bólu, jaki sprawiła jej sytuacja na Ukrainie. Jednego dnia, tuż przed zdobyciem Debelcewa, bombardowanie było tak silne, że musiała uciekać. Stojąc w oknie swojego małego mieszkania w bloku z wielkiej płyty, patrzyła jak rakiety z wyrzutni GRAD uderzają w sąsiedni budynek. Przerażona złapała córki i wybiegła czym prędzej, szukając schronienia w piwnicy bloku. Ostatecznie wraz z sąsiadami (i mężem, który dotarł do domu kilka godzin później) spędziła kilkanaście godzin,  kryjąc się w tunelu kanalizacji miejskiej. Wymiana ognia ucichła co prawda po kilku godzinach, nikt jednak nie miał odwagi wyjść na zewnątrz. Nadia wspomina, że po wyjściu na powierzchnię zobaczyli częściowo zniszczone budynki i ulice przemysłowej okolicy, która była niegdyś taka spokojna. Siedzimy w niewielkim,  kolorowo ozdobionym (jak się później okazuje, niewiele będzie takich) pokoju w ośrodku Warszawa Targówek (ośrodek dla samotnych matek-cudzoziemek z dziećmi) na warszawskim Targówku Przemysłowym. Surowy krajobraz za oknem przypomina Nadii rodzinne miasto. „Tylko bloków i sklepów brakuje”. Ukrainka od kilku miesięcy oczekuje wyroku bezlitosnego losu – złożyła wniosek o nadanie statusu uchodźcy, szuka w Polsce azylu i spokoju dla swoich córek. „Było nas tutaj więcej – wszystkie z Donbasu. Wszystkie zostały odesłane. My nie wiemy dlaczego. Kobiety z dziećmi?” – Opowiada, że każda kobieta z dziećmi, która pochodzi z objętego konfliktem Donbasu, po złożeniu wniosku, dostaje negatywną odpowiedź. Po złożeniu odwołania
i ponownym rozpatrzeniu wniosku, pozostają w ośrodku oczekując na ostateczną decyzję. Decyzja ta równa jest nakazowi opuszczenia Polski w wyznaczonym czasie. W wypadku niezastosowania się do tego rozporządzenia, taką osobę czeka deportacja. „My nie mamy do czego wracać. Mąż został, pomaga jako wolontariusz pomocy humanitarnej, domu nie ma, rodziny nie ma. Mojej przyjaciółce syn zginął, dziecko… Zostawiliśmy całe swoje życie tam, a Ukraina
o nas nie dba.”. Płacze.

 
 

Podobną historię opowiada Elena. Przyjechała do Polski wraz z 3-letnim synkiem i 16-letnią córką. „Pochodzę z Mariupola. Nie dotknęła nas wojna, ale z każdym dniem czuliśmy, że się zbliża.”. Mówi, że nie mogła ryzykować życia dzieci. „Nie chodzi o mnie, chcę jedynie, żeby moich dzieci nie spotkała ta tragedia. Ukraina nie daje nam pomocy, jesteśmy wykluczeni ze społeczeństwa.” Jej mąż został, by opiekować się dziadkami i przedsiębiorstwem, które wspólnie prowadzili. W ciągu miesiąca ma przyjechać do Polski. Wniosek Eleny został negatywnie rozpatrzony, w najbliższych dniach ma dostać decyzję dotyczącą swoich dalszych losów. Jeśli otrzyma nakaz opuszczenia Polski, to wraz
z dziećmi, które według prawa nie będą mogły zostać z mężem. 

W ośrodku na Targówku znajduje się około 90 osób – to kobiety z dziećmi. Większość z nich to Ukrainki pochodzące z rejonów Doniecka, Ługańska i Mariupola. Żadna z napotkanych kobiet nie otrzymała od swojego państwa wystarczającej pomocy. Jedna z napotkanych na korytarzu Ukrainek, które nie zgodziły się na rozmowę, oburza się, po co do nich przychodzimy – „To przecież i tak nic nie da! Odsyłacie nas na pewną śmierć!”. Mówi żebyśmy się wstydzili, ponieważ jesteśmy dzieciobójcami. Dzieci biegają po terenie ośrodka jak gdyby nigdy nic, płacz zdenerwowanej Ukrainki kontrastuje z dochodzącymi z zewnątrz odgłosami radosnej zabawy. Starsze dzieci nie wróciły jeszcze z polskiej szkoły, do której muszą obowiązkowo uczęszczać. Większość z nich nie rozumie swojego aktualnego położenia. Nie wiedzą, że krótki okres względnego spokoju niedługo może się zakończyć i znów zostaną wrzucone w wir niepokojących wydarzeń. Żadne dziecko nie powinno znaleźć się w tej sytuacji.

 
 
 

Schizma ukraińska


W tym samym ośrodku rozmawiamy z Larisą, kobietą w wieku emerytalnym. Pochodzi z Doniecka, jest żoną pastora Kościoła Babtystów. Z wykształcenia chemiczka,
z powołania gorliwa wierna, która wraz z mężem przez lata zajmowała się pracą ewangelizacyjną na rzecz swojego kościoła. Założyli wiele nowych zborów, zdobywali pieniądze na funkcjonowanie swojej protestanckiej społeczności,  organizowali nabożeństwa. Kościół babtystyczny na Ukrainie jest jednym z największych i najliczniejszych kościołów protestanckich. Od lat protestanci na Ukrainie są traktowani przez Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego (najliczniejszy prawosławny kościół na wschodzie Ukrainy) jako sekta. Niejednokrotnie dochodziło do dyskryminacji na tle religijnym. Dotychczas były to jednak niegroźne incydenty lub utrudnienia natury organizacyjno-prawnej ze strony władz lokalnych. Wraz z pojawieniem się w regionie Donbasu separatystycznych, prorosyjskich sił, sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu. Kościoły protestanckie są w pełni dyskryminowane, ich wyznawcy narażani na przemoc i nienawiść. „Jednego dnia przyjechała ciężarówka. Mieli flagi DRL (Doniecka Republika Ludowa) na pagonach i naszywki z napisem Doniecka Prawosławna Gwardia. Powiedzieli, że jesteśmy sektą i nie możemy kultywować naszej religii, bo tutaj jest państwo prawosławne. Jeżeli zbierzemy się jeszcze raz to nas rozstrzelają.”. Zbór został zdemolowany i zbezczeszczony, kilka osób pobito. Następnego dnia przyjechały dwie ciężarówki z tymi samymi bojownikami i oznajmiono, że wierni mają się wynieść, a budynek zostaje przejęty przez separatystów. Zbór – jak wiele mu podobnych w regionie – przerobiony został na koszary. Larisa opowiada, że protestantom grozi się użyciem przemocy, a pastorzy wpisani są na „listę śmierci”. Władze DRL wyznaczyły wysoką nagrodę pieniężną dla osoby, która doprowadzi do nich lub udzieli informacji o miejscu przebywania pastorów lub miejscu potajemnych spotkań protestantów. Mąż Larisy pozostał na miejscu, opiekując się wiernymi. Od pewnego czasu nie mają kontaktu. Zostawiając ją w jej pokoju, słyszymy za plecami ciche słowa modlitwy.

 
 

Sytuacja na wschodzie Ukrainy przybrała również wymiar konfliktu religijnego. Wiele napotkanych w ośrodkach osób jest protestantami, którzy uciekli również z powodu dyskryminacji religijnej. W ośrodku w Łukowie poznajemy 20-osobową grupę z Krymu, której członkowie należą do Żydowskiego Zgromadzenia Mazl Tov w Novoozjornoe.  To miasto na zachodzie Krymu, gdzie rosyjska flota zablokowała port wojsk ukraińskich, zatapiając u ujścia stary okręt wojenny. „Wyjechaliśmy z Krymu tuż przed oficjalną aneksją. Protestowaliśmy podczas referendum, które było jednym wielkim kłamstwem. Rosjanie wjechali i pod lufami karabinów wprowadzili swój porządek.”. Andrey, student z Krymu pokazuje zdjęcia rosyjskich wojskowych racji żywnościowych pozostawionych przez „zielone ludziki”. „Nie kwapili się nawet żeby posprzątać i zatrzeć ślady.”. Gennady - przywódca grupy - relacjonuje, że przyszli do nich przedstawiciele FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej)
i powiedzieli, że są wywrotowcami, którzy podburzają praworządnych obywateli Krymu do buntu, a ich religia jest nielegalna (stowarzyszenie było oficjalnie uznawane przez władze Krymu, Ukrainy oraz żydowskie Międzynarodowe Stowarzyszenie Mesjanistycznych Zgromadzeń i Synagog). Zagrożono im śmiercią, jeżeli nie opuszczą Krymu. Podpalono ich miejsce spotkań, a wielu członków zgromadzenia było bitych przez zamaskowanych sprawców. Większość wyznawców zdecydowała się uciekać z Krymu. Zostali jedynie ci, którzy nie mogli podróżować z powodu wieku. Prorosyjscy pogranicznicy okradli ich podczas przekraczania granicy. „Nie jesteśmy Żydami, ale wyznajemy ich religię. Kiedyś żyliśmy
w pokoju z prawosławnymi i z Tatarami krymskimi. Teraz, mimo że mamy nowe, polskie numery telefonów, dostajemy pogróżki. Żyjemy
w ciągłym strachu.”. Do członków zgromadzenia kilkukrotnie dzwoniono z zastrzeżonego numeru z pogróżkami w języku rosyjskim. Ostrzegano ich, że jeżeli wrócą na Krym, to czeka ich jedynie śmierć.

 
 

A wszystko wskazuje na to, że niedługo nie będą mieli innego wyjścia. Władze Ukrainy o nich zapomniały – jedyną pomoc jaką otrzymali, to kontakt telefoniczny do prywatnej osoby, która zaoferowała się przyjąć uchodźców do siebie. Po kilku dniach okazało się, że niemożliwe jest znalezienie jakiejkolwiek pracy. Każdy potencjalny pracodawca na widok dokumentów z Krymu kręci nosem i odmawia współpracy. W urzędach i placówkach pomocy napotykali ogólną niechęć i dystans. Ostatecznie zdecydowali się przyjechać na polską granicę. „Jesteśmy bardzo wdzięczni Polakom za pomoc. Ale dlaczego nie chcecie żebyśmy tutaj zostali? Nie chcemy korzystać z pomocy socjalnej, chcemy pracować,
a wy nam nie pozwalacie.” Żaden z nich nie dostaje zgody na pracę, w związku z czym nie są w stanie w pełni się zaadaptować, zarobić na siebie. Skomplikowane procedury urzędowe nie ułatwiają sprawy. Przyjaciółka Gennadiego,  Walentyna, jest pastorką ich zgromadzenia. Na Krymie była aktywistką społeczną, pokazuje nam oficjalne urzędowe odpowiedzi dotyczące ich wniosków o uchodźctwo lub inną formę pobytu chronionego - blisko 20 stron formatu A4 zapisanych drobnym drukiem. Oficjalne wyjaśnienie dlaczego nie mogą otrzymać ochrony obejmuje jedynie pierwszą stronę napisaną w języku rosyjskim – reszta po Polsku. Pismo przetłumaczyć trzeba samemu, nie ma urzędowej pomocy, która się tym zajmie… Fragment dokumentu stwierdza, że na Ukrainie nie ma konfliktu zbrojnego, wobec czego nie ma zagrożenia życia. Kilka stron dalej, w tym samym piśmie urzędowym, stwierdzono, że wnioskujący znajdując się na zachodniej Ukrainie, był w bezpiecznej odległości 1000 kilometrów od linii frontu. Linii frontu, która podobno nie istnieje.

To samo pismo stwierdza, że wnioskujący może ubiegać się o pomoc w swoim ojczystym kraju, że władze Ukrainy są przygotowane, by udzielić mu pomocy. Niestety relacje wszystkich spotkanych przez nas osób temu przeczą. Ukraina nie jest gotowa ani chętna pomóc osobom przesiedlonym ze względu na konflikt na Wschodzie.

 
 
 

Polski wyrok

Hanna z pochodzenia jest Polką. Urodziła się w okolicy Krakowa, jej rodzice mieli ziemię i gospodarstwo rolne. Tuż po wojnie, zgodnie ze stalinowskim rozporządzeniem została przesiedlona wraz z rodzicami na Zaporoże. Ostatecznie osiedlili się w Doniecku. Tam wyszła za mąż za Volodymira. Po Polsku już nie mówi – była dzieckiem podczas przesiedlenia. Jest Ukrainką, ale gdzieś w głębi duszy czuje się Polką. Pokazuje stary dokument, poświadczający odebranie jej rodzinie własności ziemskiej. Pyta, co może zrobić, żeby tu zostać? Do Doniecka nie ma po co wracać – ona i mąż są starzy i schorowani, syn od pewnego czasu mieszka pod Warszawą. Niestety nikt w ośrodku (pomimo wiedzy o pochodzeniu i posiadanych dokumentach) nie poinformował ich, że ze względu na polskie korzenie i dokumenty własności, które posiadają, mogą ubiegać się o Kartę Polaka i przyspieszenie procedur.

Dmytro i Ewa są w ośrodku recepcyjnym w Białej Podlaskiej od kilku dni. Nie mają nic. Wyjechali w pośpiechu, zostawili wszystko. Nie mogli już wytrzymać ostrzału artyleryjskiego, wiedzieli, że niedługo i oni w wyniku walk stracą dom. Dmytro jest diabetykiem, by żyć, potrzebuje insuliny. W związku z trwającym konfliktem, nie był w stanie uzyskać wystarczającej opieki medycznej. Z podobnym problemem zetknął się na zachodzie Ukrainy. Niestety donbaskie dokumenty nie dają prawa do opieki. Szybka decyzja – wyjazd do Polski. Pomimo, że osoby znajdujące się w ośrodkach recepcyjnych dla cudzoziemców mają prawo do preferencyjnej opieki medycznej, dwa razy w tygodniu w ośrodku przyjmuje psycholog i znajduje się przedszkole, do którego mogą uczęszczać najmłodsze dzieci chętnych, to mało kto o tym wie. Niestety przybyli do ośrodka nie są informowani o swoich prawach i zasadach funkcjonowania całego systemu. Wiedza większości cudzoziemców starających się
o azyl jest niewystarczająca, aby mogli sami sobie pomóc. Ciężko kogokolwiek obarczać winą, jednak to pracownicy ośrodka mają obowiązek poinformować takie osoby o ich sytuacji. Dmytro i Ewa o możliwości pomocy lekarskiej i psychologicznej dowiedzieli się od nas.

 
 

Wszystkie odwiedzone przez nas ośrodki były w stanie remontu lub przeszły gruntowny remont tuż przed naszą wizytą. Czuć, że mieszkającym w nich osobom nie może żyć się źle. Warunki nie są luksusowe, są „przejściowe”, surowe, ale wystarczające, by przetrwać. Poza dobrym wizerunkiem materialnym, jest też system wewnętrzny.  A ten kuleje, z jednego względu – brak zintegrowanego systemu informowania cudzoziemców o procedurach, ich prawach i możliwościach. Wiele osób straszyło hordą 300 tysięcy roszczeniowych uchodźców z Ukrainy.
W 2014 roku wniosek o status uchodźcy lub inną formę pozwolenia na pobyt złożyło w polskich ośrodkach zaledwie niecałe 2,5 tysiąca osób. Żadna z nich nie otrzymała statusu uchodźcy, zaledwie 17 osób zostało objętych inną formą ochrony. Teoretycznie wnioski rozpatrywane są
w ciągu pół roku. Czas ten jednak może się wydłużyć, ze względu na poziom skomplikowania danego przypadku. W rzeczywistości, niektóre osoby czekają w polskich ośrodkach blisko rok na rozpatrzenie sprawy. Terminy rozpatrzenia wniosku, a następnie odwołania, przekładane są
w nieskończoność. A dopóki nie zostanie podjęta oficjalna decyzja, osoba wnioskująca nie może otrzymać pozwolenia na pracę. W razie negatywnego rozpatrzenia wniosku, osoba taka ma wyznaczany termin, w jakim ma opuścić nasz kraj. W najgorszym wypadku zamykana jest przez straż graniczną w Chronionym Ośrodku dla Cudzoziemców (ośrodek zamknięty, o organizacji zbliżonej do więzienia, przeznaczony dla osób nielegalnie przekraczających granicę i przebywających w Polsce nielegalnie) i deportowana na Ukrainę z negatywnym wpisem do dokumentów (który blokuje ponowne starania o ochronę i azyl w Polsce). Większość spotkanych osób to matki z dziećmi, rodziny które nie chciały narażać na niebezpieczeństwo swojego potomstwa i protestanci, którzy dyskredytowani byli ze względu na swoją wiarę. Nikt z nich nie okazał się roszczeniowym i liczącym na tzw. socjal i łatwą pomoc. Wszyscy chcą uczyć się języka, pracować i zacząć nowe życie w wolnym kraju.

 
 

Obecni w polskich ośrodkach Ukraińcy uciekając przed brutalnością konfliktu, kierowali się po pomoc do Charkowa, Kijowa, a dalej do Lwowa. Niestety władze ich kraju nie są przygotowane do udzielenia odpowiedniej pomocy swoim obywatelom. Nieliczne ośrodki pomocy są przepełnione, nie są przygotowane do obsłużenia dużej fali uciekających ze wschodu osób, którym zazwyczaj odmawiają przyjęcia (polecając szukania pomocy u osób prywatnych). Dokument tożsamości z Donbasu (i Krymu) stanowi dla tych osób swoisty wyrok. Wiele osób opowiada o niechęci ukraińskich urzędników i wrogości mieszkańców zachodniej i centralnej Ukrainy. Osoby dotknięte przez konflikt na wschodzie nie są uprawnione do otrzymania zasiłku, mają problem ze znalezieniem pracy, wynajmem mieszkania (jeśli mogą sobie na to pozwolić finansowo). Nie wypłaca się im emerytur, renty oraz pensji. Wśród Ukraińców z zachodu panuje zmowa milczenia. Nie licząc chlubnych wyjątków, społeczeństwo i władza zdaje się udawać, że problem ludzi relokowanych nie istnieje. Ze względu na swoje pochodzenie są oni dyskryminowani i spychani na margines społeczeństwa. Na wschodzie Rosja, na północy prorosyjska Białoruś, na południu Morze Czarne, na zachodniej granicy Mołdawia i Naddniestrze oraz niewielki fragment granicy z Węgrami.  Jedyną nadzieją na realną pomoc i ochronę przed zagrożeniem jest dotarcie do Polski i staranie się o azyl. Niestety, pomimo dobrych warunków mieszkalnych w polskich ośrodkach, uzyskanie statusu uchodźcy lub formy pobytu chronionego jest niezwykle trudne.  Uchodźcy z Donbasu napiętnowani swoim pochodzeniem nie dostają szansy na rozpoczęcie nowego życia. Pozostają wykluczeni ze społeczności międzynarodowej, związani restrykcyjnymi przepisami polskiego prawa
i opuszczeni przez swoja ojczyznę. „Kochamy Ukrainę, ale Ukraina nie kocha nas”. 

Część imion została zmieniona ze względu na bezpieczeństwo bohaterów tekstu.